sobota, 21 lutego 2015

ÉRIC-EMMANUEL SCHMITT "NAPÓJ MIŁOSNY"








E.–E. Schmitt. Apostoł miłości. Mistrz trudnych prawd, prawd fundamentalnych, które jednak niełatwo jest rozpoznać i do których niełatwo jest przywyknąć.

W „Napoju miłosnym”, niewielkiej powieści epistolarnej, Schmitt z przenikliwością i odwagą obnaża meandry miłosnej gry, stawia pytania o granice wolności w uczuciowych relacjach, o możliwość wpływania na wybory Drugiego. I z właściwą mu szczerością objawia konsekwencje kreacji sztucznego tworu, który miał przywrócić miłości utraconą formę. Czy przywrócił?

Luiza. Adam. Ona odchodzi, bo wedle praw kobiecej logiki zdołałaby wybaczyć chłód serca, ale nigdy chłód ciała. On, psychoanalityk, a przy tym hedonista i cynik, potrafi pogodzić się z rozstaniem, ale nie z tym, że to kobieta odeszła. W jego świecie opuszczenie miłości należy wyłącznie do mężczyzny. Toteż Adam poczyna się miotać. Chce przyjaźni, chce cokolwiek. Mami Luizę opowieściami o przymiotach jej ducha, żeby tylko szala przechyliła się ku niemu. Niewierność? Przecież to wartość! Wartość wrodzona! Wielocielesność jest piękna! Znudzisz się jednym ciałem, sięgasz po inne. I jak najdalej trzymasz się od małżeństw, przysiąg, deklaracji. Niech żyje swoboda! Oto komfortowa filozofia Adama – Piotrusia Pana, który nie chce dorosnąć ani do miłości ani do moralności. Moralność ma taką, w jakiej wygodnie się wysypia.

Luiza godzi się na listowną przyjaźń. Jednak nie ma w tym nawet cienia szczerości. Jest przebiegłość, mściwość i trwanie przy trupie minionej miłości. Luiza tka pajęczą sieć intryg i prowokacji, a następnie krzyżuje na niej to, co pozostało z jej świata z Adamem.

Prowokacja jest prosta. Znaleźć recepturę napoju miłosnego, eliksiru, który pozwoli spętać wolę wybranego człowieka i rozbudzić w nim miłość. Jest prowokacja i jest ofiara. Lily, prawniczka, na tacy podsunięta Adamowi. Adam łapie się w sidła własnej buty. Napój miłosny nie ma dlań tajemnic. Jako psychoanalityk ma przecież moc opętania ducha i uczuć swych pacjentów. Tak łatwo przenieść tę moc w domenę miłości. I już. Krok, dwa i Lily jest jego. Jest jego tak głęboko, że nagle wygodne buty zasad i priorytetów poczynają uwierać, a na gładkiej skórze hedonizmu i tymczasowości związków pojawiają się pęcherze. Adam się budzi! Adam dorasta! Żenić się chce, wić gniazdo. A wtedy baśń, którą sobie wysnuł, o której z premedytacją informował Luizę, zmienia wektor. Lily, drapieżna i skupiona na karierze, wybiera drogę awansu. Na tej drodze nie ma miejsca dla Adama.

Co na to Luiza? Luiza, która snuła miłosne historie o swej nowej, kanadyjskiej miłości. Co ona na to? I co z tego wyniknie? Czy istotnie, jak wydaje się Luizie, to ona obmyśliła skuteczniejszy miłosny eliksir?

Finał zaskakuje. Lecz czy jest szczęśliwy?

Miłość, którą się najpierw wykastrowało a potem przewrotną grą zmusiło do powrotu na tarczy. Czy taka miłość odzyska świeżość? Czy rysy, choćby niedostrzegalne, nie będą ocierać serca? Czy to jeszcze miłość, czy już tylko trwanie?

2 komentarze:

  1. Przyznaję, że zmuszasz mnie do zastanowienia... Czytałam kiedyś książkę Schmitta. Była niezła, ale nie znalazłam w niej głębi. Im bardziej czytywałam peany na jego cześć, tym mniejszą miałam ochotę na sięgnięcie po kolejną. Czuję, że będzie trzeba co nieco zrewidować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu, ja cierpię na pewną dewiację. NIGDY nie biorę pod uwagę opinii innych czytelników o pisarzach. Opinie wyrabiam sobie na podstawie własnych doznań. Li i jedynie. Dla mnie Schmitt to wzór niedościgniony. Tak jak Vonnegut. Każdy z nich inaczej. A Polsce tylko Pilch. PS To, że akurat tych autorów kocham miłością absolutną jest o tyle uciążliwe, że jestem wobec nich bezkrytyczna. Dlatego unikam pisania o ich książkach. Ale czasem mnie ponosi...

      Usuń