piątek, 20 lutego 2015

GRAHAM MASTERTON "KREW MANITOU"






Nie czytam Mastertona. Z zasady. Kilkanaście rekomendacji okładkowych skutecznie zniechęciło mnie do podjęcia lektury. Nawet w pociągu. Nawet z przekory. I, okazuje się, była to jedna z rozsądniejszych czytelniczych decyzji.

Człek mojej profesji powinien grzebać się lekturowo w rzeczach bardzo rozmaitych i zarówno tematycznie, jak i artystycznie skrajnych. Człek mojej profesji musi wiedzieć. Znać musi, a przynajmniej mu wypada. I nie macie, Drodzy Czytelnicy moich recenzyjek wyobrażenia, jak trudno jest pisać owe opinie ludzkim językiem, o profesji zapomniawszy i w kąt ją zepchnąwszy.

Nie mówię tego, żeby się mądrzyć. Raczej żeby się usprawiedliwić. Że może ja tego Mastertona, tak kochanego przez wielu, czytać nie potrafiłam? Że się za szybko poddałam? Że może trzeba było jednak głębiej się w niego zatopić głodnym zębem? Że może się nie wywyższać poznawczo? Przecież takie puszcze, różnych stworzeń literackich pełne, przemierzam bez wytchnienia i jakoś brnę, a ten tak mi wadzi?

Do rzeczy jednak. Przypomniałam sobie otóż pewnego wietrznego wieczoru, że w młodości bardzo wczesnej przyjaciel z podwórka uraczył mnie Mastertonem. „Manitou”. I ten „Manitou” tak mnie przeraził wspaniale, że chętnie do tego panicznego strachu bym powróciła. Chyba, że ciąg dalszy jakiś jest, to może dalej pójdę, bo tamtą fabułę niespodziewanie, po tylu latach i tysiącach lektur innych, znakomicie pamiętam. Nazajutrz na bibliotekę ulubioną napadłam i zaraz znalazłam. „Krew Manitou”. Tom piąty serii, ale czy ma to znaczenie?

I nic. Nie ma się czego bać. Śmiać raczej. Za zmarszczki nowe Masterton odpowiada i niech mi teraz na jad kiełbasiany w strzykawce przelew gruby śle. Tak się śmiać, żeby sztorm wzbudzić! Tak się śmiać, żeby Dziecko obudzić, Męża wkurzyć, psa w zaświatach świeżo położonego zdenerwować!

Ta książka jest tak bezdennie głupia, że nawet rasowy krytyk literacki nic szlachetniejszego nie wymyśli. Profesjonalnych określeń na to nie ma. Głupie konkursowo. Hektolitry, cysterny krwi się leją, stada wampirów latają miastem skutecznie je pustosząc, Manitou się odradza, głodny jak rzadko, lustra są, strachy, bladolice wampirzyce, obłąkany badacz wampirzych dziejów wraz z latoroślą, bohaterski lekarz wreszcie. I nic, tylko ta krew, krew wszędzie, wszystko w posoce tonie, domy na odludziu, trumny w podziemiach, lejowi po WTC nawet się obrywa, nawet jego Autor nie oszczędza.

Dosyć. Żegnam pana, panie Masterton. I nie przestaję się śmiać. Zmarszczki wyłażą jak wampiry po deszczu.

6 komentarzy:

  1. Ja też nie pod rękę mam z tym pisarzem. No cóż, dziś "Krew Manitou" zapewne dziecka na trzepaku już raczej nie przestraszy...;) A przy okazji... Gdzie te czasy?...

    OdpowiedzUsuń
  2. znam osoby,które są nim zachwycone...
    ja horrorów ani nie czytam ani nie oglądam,bo potem mam takie sny,ze boję się spać przez kolejne trzy noce...

    OdpowiedzUsuń
  3. znam osoby,które są nim zachwycone...
    ja horrorów ani nie czytam ani nie oglądam,bo potem mam takie sny,ze boję się spać przez kolejne trzy noce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iwonko, znowu z dubeltówki strzelasz.
      Mnie też się śni. Ale tylko po dobrych przerażaczach.
      Uściski. :)

      Usuń
    2. zawsze się tak dzieje,gdy piszę z tableta...przepraszam

      Usuń