poniedziałek, 16 marca 2015

HARUKI MURAKAMI "NA POŁUDNIE OD GRANICY, NA ZACHÓD OD SŁOŃCA"






- dla Nikoli Kałużyńskiej - 

Murakami jest groźny. Snuje swoje opowieści łagodnie, bez pośpiechu i bez wysiłku. A kiedy zamykasz książkę okazuje się, że pozostały ślady i wyżłobienia, których nie można się pozbyć. A przecież lektura była jak spacer promenadą. Bezwietrzny dzień, idylliczny pejzaż. Morze jak tafla lustra, nieskażona jedną zmarszczką. I nagle, zapatrzony w odległy horyzont, w śnieżne żagle między wodą a niebem, czujesz pomruk rozszalałego tornada. Tornada, które jest w tobie. Musisz przyklęknąć. Kulisz się jak po nagłym ciosie w brzuch. I wymiotujesz. Wymiotujesz życiem: spełnionym, przegranym, może po raz pierwszy przeżywanym tak dogłębnie, pomiędzy milczeniem i krzykiem.

Hajime i Shimamoto. Połączeni w dzieciństwie nieco zuchwałym porozumieniem jedynaków. Hajime zmagał się z kompleksem swej pojedynczości do momentu, w którym pojawiła się Shimamoto. Nie dość, że jedynaczka, to jeszcze jedynaczka dysfunkcyjna. Z kaleką nogą. Odważna, silna, kojąca wewnętrznym spokojem i niezachwianą pewnością siebie. Zawsze z podniesioną głową. Zawsze pod prąd. Przy niej i Hajime wyprostował przygarbione plecy i odczytał jedynactwo jako atut. Dzięki niemu przecież zaprzyjaźnił się z Shimamoto. Zbliżył do niej. Pokochał. Jeszcze mu serce niewiele mówiło, ale zyskał pewność, że Shimamoto jest mu niezbędna. Nie jak siostra. Jak oddech.

Rozdzieleni przestrzenią. Ale nie pamięcią. Pamięć ożywiała portret Shimamoto i nie pozwalała mu zblaknąć. Dlatego żadna kobieta przy boku Hajime nie mogła być bezpieczna. Dlatego ciągle wędrował. Od ciała do ciała, od serca do serca. Szukał mirażu, który zatrzymał się w jego pamięci i nie przestawał dręczyć utraconym pięknem.

Jest Izumi. Dziewczyna, którą Haijme bezmyślnie zdradzi, gdy posłucha zewu ciała. Z jej kuzynką to zrobi. Nie będzie chciał czekać. Nie przewidzi, że dla Izumi doznana krzywda okaże się niemożliwa do udźwignięcia. Nie przewidzi, że cierpienie może unieruchomić ludzką twarz, zahibernować ją w momencie, gdy zraniono serce. A jego porwała przecież tylko wewnętrzna rzeka. Tylko pożądanie. Dla niego „tylko”.

Trzeba powiedzieć, że Murakami znakomicie radzi sobie z językiem ciała, z językiem seksu. Traktuje go w sposób naturalny i mówi o nim naturalnie. Nie szuka nowego dyskursu dla opisu erotycznych relacji. Gładko idzie drogą, na której tak wiele piór trafia na miny.

Wracajmy do opowieści. Jest Izumi, a potem nic. Prawie nic. Studia, nudna robota w wydawnictwie, samotność. Samotność wybrana. Ze wstydu. A może z tęsknoty. Za zranioną Izumi. Za utraconą Shimamoto. Jest zawsze pochmurny wieczór. Wyłącznie.

Wlecze się Hajime przez puste lata, z których nic nie jest godne zapamiętania. Poznaje Yukiko. Yukiko ma zastąpić Shimamoto. Zagłuszyć pamięć. Ona, a później córki. Dwie. Są bary jazzowe zamiast wydawnictwa. Dwa. Jak najdalej od jedynaków. I w jednym z nich nagle pojawia się przeszłość.

Shimamoto wraca. Z zakrytymi kartami. Których nie chce odsłonić. Poza jedną. Odsłania ją przed Hajime, bo Hajime bije w niej, jak ona w Hajime i przed nikim innym nie mogłaby się obnażyć. W rozpaczy po utraconym dziecku. Którego prochy oddaje rzece. Z Haijme u boku.

Shimamoto pojawia się. Znika. Zbliżają się do siebie, zaklinają przeszłość, której zakląć nie można. Nie można wrócić do czasu, który minął. Ten czas jest dla nich więzieniem, oboje się uwikłali w jego zakładkach. Hajime dla przeszłości, dla marzenia gotów porzucić mandalę codzienności, kruchego szczęścia z Yukiko i dziećmi. Shimamoto kusi. Tak kusi. Intymnością nagle darowaną, obietnicą trwania, przyrzeczeniem odpowiedzi na niezadane pytania.

Kusi. I przepada. Rozpływa się. Hajime przeczuwa bezpowrotność tego zniknięcia. Bezradny, zrozpaczony próbuje wrócić do dawnego życia. W którym nie jest łatwo ponownie zacumować. Ciosy zostały zadane. Dzień po dniu spróbuje odczarować teraźniejszość. Z Yukiko. I z BRAKIEM Shimamoto, który z nim zostanie. Z brakiem pełni. Bo Shimamoto… Może odbiegła szukać miejsc „na zachód od słońca”.  A może nie.

Ludzki los zawsze jest naznaczony magią i klęską. Tak stygmatyzuje go miłość.

Po Murakamim: oddychasz. Krajobraz znowu jest spokojny. A ty stoisz nagi i skrwawiony emocjonalnie, jak po cięciu samurajskim mieczem. Ślepniesz od prawdy.

Nie oglądaj się. Idź. Istnieje tylko teraz.

Powroty rzadko bywają możliwe.

2 komentarze:

  1. Wciągnęła mnie Twoja opowieść. Czuję, że uwiedzie i mnie Murakami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, Olu. Jak tylko odzyskam wzrok, recenzji z Murakamiego będzie więcej.

      Usuń