wtorek, 1 marca 2016

JOANNA FABICKA "RUTKA"

   Joanna Fabicka jest jedną z tych pisarek, których pióro nie zawodzi. Słowo jest im posłuszne, opowieść uległa słowu. Nie zabłądzisz pomiędzy obrazami, nie przepadniesz na manowcach. Dziecko rozpozna je intuicyjnie, dorosły na mocy doświadczenia i wiedzy, niekiedy także na mocy pamięci. Tak dzieje się w „Rutce”.

     „Rutka” rozgrywa się w świecie dziecięcych przeżyć i dziecięcych wyobrażeń. Jej bohaterami są dzieci, ale czy one, lub czy tylko one są jej adresatem? Historia, która wyłania się z kart „Rutki” nie odczyta się młodemu człowiekowi poza oglądem czysto intuicyjnym. Bo to opowieść o partycypowaniu w czasie, którego żadne dziecko nie obejmie. Dziecko do rozpoznania głębi tej pięknej opowieści ma czucie; jeśli czucie nie wystarczy, pomoże „mędrca szkiełko i oko”, dostępne dorosłemu odbiorcy. Dlatego tę książkę powinno czytać się wielopokoleniowo.

     Zosi, dziesięcioletniej mieszkance łódzkich Bałut, doskwiera letnia samotność. W wyludnionej wakacyjnie dzielnicy została niemal zupełnie sama. Mama przepakowuje walizki między kolejnymi służbowymi wyjazdami, ziemia paruje w upale, na opustoszałym podwórku usycha smutna wierzba. Zosia usycha pośród rozgrzanych ścian i bez jakiegokolwiek towarzystwa. Z dystansem przyjmuje przyjazd ciotki Róży, która ma się nią zaopiekować pod nieobecność mamy.

     A potem ciotka się zjawia i historia rozwija skrzydła. Bo to przedziwna staruszka. Staruszka o zawadiackim wejrzeniu, nieokiełznanym temperamencie i osobowości, która przywodzi na myśl Pippi. Ciotka nie wyrosła z dzieciństwa, dlatego doskonale rozumie Zosine tęsknoty i potrzeby. Przywozi ze sobą ciepło i obecność. Przywozi niedorosłe pomysły i nadzwyczajne postępki. Miejsce brudnych skarpetek jest za oknem, a arbuzowych pestek można pozbyć się uszami. Czyż nie?

    Zosia w obecności ciotki odzyskuje swobodę, ale nie pozbywa się poczucia osamotnienia. Tęskni za przyjaciółką, za wzajemnością. I wówczas pojawia się Rutka. Rudowłosa, zadziorna, tajemnicza. Z jaką czułością opowiada Joanna Fabicka o tej niezwykłej dziewczynce! Z jaką finezją ją rysuje! I jak plastycznie oddaje klimat czasu spędzonego z Rutką. Czasu wyłącznie zyskanego. Ujętego w klamrę gromkiego śmiechu, wzruszenia, lęku, łez. Jest w tym autentyczność. Szczerość jest. I jest historia. W zrujnowanym domu Rutki, na zapomnianej stacji, na odmienionych nagle ulicach dzieją się rzeczy ważne i nienazwane. Zosia w spotkaniach z Rutką dotyka historii, której nie zostanie przypisane żadne imię. Imiona dookreślą się w głowie dorosłego czytelnika. Spłyną między obrazami, w echu języka, w atmosferze paniki, wypełniającej ulice, w rdzawej barwie rzeki i pól, w cierpkim smaku owoców. Dziecku Joanna Fabicka nie musiała tego dawać. Dziecko, jeśli zechce, zapyta. Co to za język, w którym śpiewa Rutka i którym mówią jej rodzice, przywołani we wspomnieniu? Przed czym uciekają dziewczynki? Co to za Biały Pan czyha na dzieci? I dokąd wyjechała rodzina Rutki? Zosia rzadko pyta. Zosia przeżywa z Rutką jej czas, jakże inny, niż jej własny. W tym czasie wszystko jest możliwe. I rzeka się czerwieni, i lot jest możliwy, choć skrzydła nie rosną, i zmartwychwstanie bezgłowych kurczaków, a nawet przyjaźń z takim kurczakiem. Gdy rzeczywistość przestaje być przewidywalna, świat stwarza się w czerwonej czapeczce, wydzierganej dla nieistniejącej głowy. W tym niepojętym czasie ani razu nie pada słowo „wojna”, „Żyd”, „getto”. Ale nie musi paść, by historia wybrzmiała do ostatniej litery. Rutka pokazuje Zosi skarbiec wspomnień. Wykradła je, zamknęła w kufrze, jak Liesel „Złodziejka książek” – książki. Miłość i tęsknotę. Lęk. Czeka na rodziców i brata, a potem czekać przestaje. Dojrzewa do niepowrotu. Do prawdy. I do własnego ułożenia się w przypisanym jej momencie historii. Pokazuje Zosi, jak zacumować w najpiękniejszym wspomnieniu, w najczulszym akordzie własnej biografii.

      Rutka przenika do świata Zosi, ale nie może tego zrobić dla jej mamy. Mama utknęła w teraźniejszości, a dzieci przeszłości są widzialne jedynie dla tych, którzy nie boją się pamiętać, dla których czas nie ma jednego wymiaru. Ciotka Róża widzi Rutkę bardzo wyraźnie. Ale ona, akurat ona musi ją widzieć. Kto po tę książkę sięgnie, łatwo odgadnie, dlaczego.

     Joanna Fabicka bez moralizatorstwa i bez patosu, pomiędzy złączonymi dłońmi Zosi i Rutki, pomiędzy zdjęciem niekompletnej rodziny a skrzynią zatrzymującą pamięć, przypomina, że wszyscy jesteśmy dziećmi przeszłości i że bez jej zrozumienia, nie zbudujemy ani wartościowego „dzisiaj”, ani tym bardziej mądrego „jutra”.

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz