sobota, 2 kwietnia 2016

JAN KACZKOWSKI "GRUNT POD NOGAMI"

 To już trzecia książka księdza Jana Kaczkowskiego. Druga, o której chcę coś powiedzieć. I boję się. Może byłoby łatwiej, gdyby Ksiądz (odtąd będzie już z dużej litery) nie był mi tak bliski. I gdyby nie te bon moty! Ile ich! Tak sobie wykoncypowałam, żeby je wpleść w recenzję. Niemożliwe! Osobnej odsłony potrzebują. A teraz tylko o książce. Tylko.

         To niezwykle trudne, pisać bez patosu, z chłodem naukowego szkiełka o książce człowieka, którego chwilę temu się żegnało. Na cmentarzu, wśród kwiatów, westchnień i łez, albo tylko modlitwą w domu, modlitwą pod innym niebem, myślą ciepłą, wspomnieniem ostatniego słowa. A nie byłoby i nie było prościej dwa miesiące temu, kiedy skończyłam lekturę „Gruntu pod nogami”. Zapisałam pierwszy akapit i dopadło mnie milczenie. Ale teraz spełnię, co obiecałam. Być może w samą porę.

         Ksiądz Jan swymi kazaniami nie tworzy literatury i literaturoznawca nic tu do roboty nie ma. Nie ma tu nic do roboty krytyk. Czytelnik może powiedzieć więcej. Słuchacz jeszcze obszerniej. A historyk filozofii miałby tu piękne pole do popisu. Toteż nie ma mowy o recenzji w klasycznym wydaniu. Bo nie mamy tu do czynienia z dziełem literackim. Mamy za to styczność z życiem, w jego najgłębszych wymiarach.

         Najściślej obcujemy z filozofią życia, pogłębioną filozofią dialogu oraz filozofią Boga. Nie da się tych trzech kontekstów zamknąć jedną klamrą. Akcenty są rozłożone równomiernie. Usłyszymy echo epifanii twarzy w duchu Levinasa, przemyślenia Tischnerowskie, a także agatologiczną wizję życia społecznego i teologicznego Jana Kaczkowskiego. Ta filozofia jest swoistą inkarnacją etyki chrześcijańskiej oraz koncepcji dialogicznych, wyrosłych na jej fundamencie. Można ją opowiedzieć, idąc tropami, wskazanymi w książce. Ocena należy do przyszłości. Zarówno ocena dyskursywna, jak i normatywna.

       Marzyła się Księdzu Janowi habilitacja. I marzył się skrypt dla lekarzy, o sztuce przekazywania pacjentom i ich rodzinom niepomyślnych rokowań. Była w tym pragnieniu i nadzieja i pokora wobec czasu, który Mu jeszcze został. Pokora szła z Księdzem Janem niemal przez całą Jego kapłańską drogę. Pokora, dystans i zniewalająca autoironia. O swoim doktoracie powiadał, że jest „śmieszny”, tak prosty, że z jego napisaniem każdy by sobie hop siup poradził. Kazania nazywał „nieporadnymi”, jako, że pochodziły z głowy, wspomagane – z racji słabego wzroku – jedynie konspektem. I dodawał, że zazwyczaj głosił kazania „żebracze”, dla swego dziecka – Puckiego Hospicjum, ale zaraz z uśmiechem krygował się na „ekskluzywnego” żebraka, co to nie musi przed kościołem datków wypatrywać, lecz w murach świątyni ich wygląda.

     Zgodnie z duchem etyki chrześcijańskiej był Ksiądz Jan przeciwnikiem eutanazji. Podkreślał, że w żadnym momencie życia „nie można utracić godności osoby”. Taką godność ma także embrion, chociaż w sensie bioetycznym nie jest jeszcze człowiekiem. Godność osoby daje mu posiadanie genotypu odmiennego od tych, jakimi są obdarzeni rodzice. Indywidualizacja na poziomie podziału komórkowego pozwala mówić o embrionie w kategoriach aksjologicznych. W przypadku eutanatycznych praktyk w świecie mamy do czynienia z podobnym dylematem i moralną tragedią, jak w przypadku aborcji. Przeciwwagą dla przyzwolenia na eutanazję mają być katolickie hospicja. Jednak warto zauważyć, że Ksiądz Jan nie był radykałem, nie prezentował skrajnych poglądów ani antyeutanatycznych ani antyaborcyjnych. Obie formy zakończenia życia budziły w nim głęboki sprzeciw, zawsze wszakże zostawała przestrzeń intencji, która w przekonaniu Jana Kaczkowskiego miała kluczowe znaczenie. Jeśli intencja chroni godność osoby, należy wziąć ją pod rozwagę. W tym kontekście zdecydowanie kontestował uporczywość terapeutyczną. Podkreślał, że cierpienie fizyczne nie posiada uszlachetniającej wartości. Ból fizyczny nie wiąże się z żadną moralną korzyścią, zatem terapia uporczywa także powinna być „moralnie zakazana”. Uważał zasadność zwiększenia dawki leków przeciwbólowych, nawet jeżeli może to doprowadzić do wcześniejszej śmierci. „Intencja, z jaką podajemy leki się liczy”, pisał. Zamiarem nie jest przecież zabicie cierpiącego, lecz jedynie uśmierzenie bólu. Był orędownikiem „testamentu życia”, który pozwoli na świadomą odmowę terapii daremnej.

       Niebagatelne znaczenie dla rozwoju myśli chrześcijańskiej mają poglądy Księdza Jana Kaczkowskiego na relację między człowiekiem a Bogiem oraz między człowiekiem a innym (czy za Levinasem – Innym). Na kształt Jego myśli o pierwszym aspekcie niebagatelny wpływ miała filozofia dialogu ks. Józefa Tischnera. Podobnie jak Tischner, dostrzegał Jan Kaczkowski „dramatyczną bliskość” Boga. I umiejscawiał ludzko – Bożą relację na scenie aksjologicznej, a zwłaszcza agatologicznej. Dobro, dążenie do dobra, do udoskonalania samego siebie oraz relacji z Bogiem i z Innym miało dla Księdza Jana znaczenie fundamentalne.
       Wśród wielu pytań pojawia się bardzo ciekawe zagadnienie genomu Chrystusa. Ksiądz Jan wysnuł teorię, że ponieważ Duch Święty nie miał genotypu (gdyby miał, teologia chrześcijańska obróciłaby się w ruinę!), połowa genomu Chrystusa musi być „uniwersalna”, kompatybilna z genotypem każdego człowieka. To bardzo piękna i bardzo pokrzepiająca idea: dzięki temu każdy z nas, wierzący czy też nie, nosiłby w sobie cząstkę Jezusa. I nadzieję na zbawienie dla najbardziej błądzących.
       
        Na dialogicznej scenie międzyludzkiej istotne jest chrześcijańskie zobowiązanie do poszanowania indywidualności Innego, choćby charakter owej indywidualności odbiegał od wizerunku idealnego bliźniego lub nawet całkowicie się z nim rozmijał. Bycie nieczułym na inność czy dziwność Innego buduje przestrzeń grzechu w relacjach. Strach przed odmiennością zamyka w klatce uprzedzeń i stereotypów, tragicznie separuje od ludzi, bez których nie da się istnieć. Bycie monadą jest wygodne, ale nieskuteczne. Samotność, nawet wybrana, nawet zgodna z naturą, zgodna z wewnętrzną dysfunkcją skazującą na los „wilka stepowego” nigdy nie jest dobrym wyborem. Musi przyjść moment, w którym ten miecz nas zabije.
      Ksiądz Jan przyznaje z piękną otwartością i niemałą odwagą, że jako młody kapłan był „katotalibem”. Szczęśliwie porzucił drogę chłosty i miecza, oczyścił swą scenę z zakusów nawracania, bo gdyby tego nie uczynił poległby najpierw na jednym z najistotniejszych egzystencjalnie placów: na placu rodziny. Ojca – człowieka oddalonego od spraw religijnych – musiałby znielubić i nieustannie krzyżem biczować. Toteż wolał zacumować w myśli, że nie mamy moralnego prawa osądzać innych w kontekście ich wyznania. Skoro wiara jest łaską, nawracanie zostawmy Bogu. „Smutni są nieżyczliwi chrześcijanie” – powiadał. I podkreślał, jak groźna bywa wiara w Boga pozbawiona wątpliwości. Człowiek, który narzuca innym wiarę nie dostrzega momentu, w którym owa wiara staje się ideologią, „karykaturą” religii. Bowiem narzucić można WYŁĄCZNIE ideologię.

       Relacja między człowiekiem i Bogiem musi być oparta na absolutnym zawierzeniu i zaufaniu. Jednocześnie musi być relacją dialogiczną. Modlitwa nie może mieć charakteru roszczeniowego, winna być rozmową. Przejawem błądzenia w żywiole wiary jest obarczanie Boga odpowiedzialnością za choroby, które są wynikiem naszej biologicznej natury i przypadku. Bóg, będący miłością, nie może być ojcem nieszczęścia ani chorób. To tworzyłoby wewnętrzną sprzeczność. Nie można tracić z oczu najważniejszego dla chrześcijanina kontekstu biologiczności: Chrystus zbawił nas za sprawą ciała. Umarł w ciele. Na tę śmierć pozwoliła mu biologia. Gdyby natura Chrystusa nie posiadała elementu ludzkiej śmiertelności, nie można by mówić o zbawieniu. Poprzez ciało Chrystus partycypował w dziejach ludzkości i za jego pośrednictwem człowiek może odszukać Boga w Innym.
      Jednak dialog z Bogiem odbywa się na kilku płaszczyznach. Jedną z nich jest ciągła potrzeba pytania i szukania odpowiedzi. Można być zatem w wierze sceptycznym: poszukiwanie, wędrowanie ku Bogu świadczy o wewnętrznym rozwoju. Tak dzieje się często podczas Adwentu, który rodzi obawy eschatologiczne: czy Bóg istnieje rzeczywiście, czyśmy go sobie w tęsknocie za transcendencją nie wymyślili? Zazwyczaj chrześcijańska dusza każe nam się otrząsnąć z tych wątpliwości, ale one wracają i, co Ksiądz Jan Kaczkowski podkreśla, mają prawo istnieć. Istotą prawdziwie głębokiej wiary i autentycznej relacji z Bogiem jest stawianie pytań. W religijnym nurcie naszego życia pewność, absolutna i niezachwiana, bywa zwodnicza i niebezpieczna. Z Bogiem należy dyskutować, z Aniołem Stróżem pozostawać w przyjaźni.
        Relacje z Innym bywają nie mniej dramatyczne. Czasem konieczne bywa zerwanie więzi z drugim człowiekiem, jeżeli kontakt jest toksyczny, zagraża naszej wewnętrznej integralności, okalecza, jest wyraźnie niebezpieczny. Ochrona własnego życia jest moralnym obowiązkiem każdego człowieka. Ksiądz Jan mówi jednak o konieczności przebaczenia, zanim się zerwie nici chorego związku. Przebaczenie działa katartycznie. Nie pozostawia w nas niszczącej odrazy i nienawiści, pozwala stanąć na twardym gruncie i z pogodą budować nowe relacje.
         Zawsze należy walczyć i dbać o dobre związki i mocne więzi z innymi. To ludzka powinność, która  musi stanowić imperatyw aktywności interpersonalnej. „Kto nie zawalczył o relacje ten drań” – stanowczo definiuje Jan Kaczkowski egzystencjalne klęski, wynikające z grzechu zaniechania.
           Ksiądz Jan często powraca do kwestii wolności, która w Jego przekonaniu zaświadcza godności człowieka. Problemem może być nieumiejętne z niej korzystanie, mylenie z samowolą, nieposzanowanie granic Innego. Łatwo to zaobserwować na przykładzie stosunku do mnożenia dóbr. Bogactwo nie jest niechlubne. Przeciwnie, może jak najlepiej służyć dobru. Przy tym dzielenie się nie jest powinnością zamożnych. Mają takie prawo, nie jest to jednak społeczne zobowiązanie. Wymaganie, by owoce własnego trudu rozdawali jest absurdalne w równym stopniu, jak przekonanie, że sprawiedliwy podział dóbr to podział „równy”. W sprawiedliwości nie o równość chodzi, lecz o adekwatność, czyli o to, by każdy dostał to, do czego jest predysponowany.


            Prymarnym zadaniem ludzkiego życia jest wedle Księdza Jana „pisanie własnej ewangelii”. Mamy być dobrą nowiną dla innych, ale także, a może przede wszystkim dla samych siebie. Nie możemy być wygnańcem z własnej biografii, żyć przeciwko sobie, łamać własnej godności. Musimy mieć odwagę iść za własnym głosem, nawet jeśli pójście po śladach tłumu jest o wiele prostsze i mniej bolesne.

            Życiową cezurą dla Księdza była wiadomość o tym, że w jego mózgu rozgościł się glejak.  „Już gorzej wylosować się nie dało”, mawiał. Wiedział, że śmierć idzie tuż za plecami. Chciał przeżyć ją godnie. Wiedział, że aby tak się stało, musi zaistnieć możliwość uśmierzenia fizycznego bólu środkami sedatywnymi. W człowieku wyjącym jak zwierzę nie ma godności. Ból odbiera godność.
              Oczekiwanie cudu w chorobie jest dla człowieka wierzącego naturalne. Ksiądz Jan przestrzega jednak przed wznoszeniem na tak niepewnym fundamencie wiary i nadziei. Bo cud może się nie zdarzyć. I zamiast obrażać się na ukochanych chorych, że nam umykają przed czasem, zamiast zatrzymywać ich za wszelką cenę przy życiu, należy pozwolić im na godną śmierć, być z nimi najbliżej, „wszystko otulić miłością”.
            Księdza Kaczkowskiego choroba wwiodła znienacka w przestrzeń wolności. Odebrała strach, obdarowała spokojem. Otwarty na Boga i ludzi, opatulił się miłością i działał, dopóki mógł. Dlatego też we wszystkich swych kazaniach akcentował wagę miłości. Jej moc wartościotwórczą, jej autentyczne piękno. Jego zdaniem należy dbać o pogodę ducha w sytuacjach granicznych. A w każdej sytuacji należy dążyć do budowania trwałych relacji, uświęcać codzienność czułością i bliskością oraz cieszyć się z drobnych rzeczy. Smakować życie jak dobre wino i soczystą polędwicę. Fundować sobie kulinarne „odloty mistyczne”.
           Ciekawy jest obraz pośmiertnego świata wyobrażony przez Księdza. Niebo utożsamia ze spełnieniem, czyściec z tęsknotą, piekło zaś ze strachem i nienawiścią. Przy tym nie sądzi, by na potępienie piekła skazywał nas Bóg. To człowiek, nie potrafiąc korzystać z daru wolności, samego siebie wypędza z nieba w otchłań pustki i nieskończonej samotności.

            Jak nie skazać się na banicję z kręgu łaski? Ksiądz Jan przestrzega przed moralną acedią, przed duchowym lenistwem. Wyznaje konieczność dążenia do bycia najdoskonalszą wersją samego siebie, nieustannego wzrastania do świętości, która jest naszym przeznaczeniem. Ludzką powinnością jest iść za głosem sumienia, nawet jeśli sumienie błądzi. Nie mamy moralnego prawa, by je łamać. Droga sumienia jest jedynie słuszna. Człowiek ma nieodpartą skłonność do zakłamywania i zagłuszania tego najważniejszego głosu. Dlatego tak często błądzi w żywiole własnego sumienia, czego konsekwencją jest grzech i wysuwanie się z przestrzeni łaski.
         Ksiądz Jan daje prztyczka w nos ortodoksji katolickiej podkreślając, że dobro nie mieszka w wierze w Boga. Dobro ma źródło we wrażliwości. Można być złym katolikiem i dobrym ateistą. Wiara nie ma mocy ubierania nas w złotogłów niewinności. Sromotnym tego przykładem są „łajdaczący się” i pazerni księża.
          Zarówno łaska jak i grzech objawiają się w intencjach. Ksiądz Kaczkowski stawia tu bardzo mądry drogowskaz: obowiązki stanu muszą wyprzedzać obowiązki religijne. Mamy powinność służyć Bogu nie zaniedbując służby ludziom. Nie można opuścić chorego, aby uczestniczyć w eucharystii. Aby wejść w dialog z Bogiem, wystarczy gest miłości uczyniony człowiekowi.
         
            Fundamentem życia człowieka wierzącego jest według Księdza Jana dążenie do zbawienia. Wiodą do niego różne drogi. Droga bogactwa, które zostaje rozgrzeszone oraz droga mądrości. Mądrość intelektu (scientia) nie może się równać z mądrością doświadczenia życiowego (sapientia). Sapientia zawsze wiedzie prym i to w niej należy szukać oparcia, jeżeli nie chcemy być stuletnimi idiotami. I to sapientia ułatwia nam wędrówkę ku zbawieniu. Nie należy dopuszczać do rozleniwiania ducha, bo acedia nigdy nie współpracuje z sapientią. Ksiądz Jan podkreśla przy tym, że na uwadze możemy mieć jedynie własne zbawienie, bo na zbawienie innych mamy znikomy wpływ.
              W dążeniu do zbawienia nigdy nie należy zapominać o spowiedzi i komunii. Wyznanie grzechu, pojednanie i pokuta mają szczególną moc w dialogu z Bogiem. Trzeba być bardzo uważnym wobec tych sakramentów. Jeżeli z jakiegoś powodu nie czujemy się godni przyjęcia komunii, powinniśmy jej zaniechać, choćbyśmy jako jedyni zostali w kościelnej ławce. Tak, jak wskazane jest posiadanie stałego spowiednika, tak absolutnie niesłuszne, uwłaczające obecności Chrystusa w eucharystii jest zbiorowe przyjmowanie sakramentu pojednania. Ksiądz Jan kładzie nacisk na konieczność głębokiej refleksji zanim wyruszymy na to jakże intymne spotkanie z Bogiem.
             

             Pisząc życiem osobistą ewangelię, idąc krętą ścieżką ku zbawieniu, nigdy nie obrażajmy się na Boga. Jaki sens ma obrażanie się na Miłość?

          
- in memoriam Księdza Jana Kaczkowskiego -

2 komentarze:

  1. Nigdy nie poznałam Księdza Jana, ale bardzo bliski jest mi Jego sposób myślenia i spojrzenie na wiarę ... szkoda, że nie uda mi się już z Nim porozmawiać 😞 Bardzo ciekawa recenzja, książkę przeczytam. Pozdrawiam Alicja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kłaniam się. Sądzę, że warto zapoznać się z myślą Księdza Jana. Zwłaszcza w obecnej, trudnej dobie. Pozdrawiam ciepło.

      Usuń