środa, 22 kwietnia 2015

DRODZY CZYTELNICY I CZYTELNICZKI!

Zaniedbałam Was sromotnie i z tego tytułu należy się przecie jakieś słowo wyjaśnienia. Bo jakże to? Blog hulał jak Halny na tatrzańskich szlakach, a teraz wielkie milczenie? Zapaść? Impas? A Wy tu wiernie - dziękuję, kłaniam się - zaglądacie i jeszcze się nie zdarzył dzień z nieobecnością Waszą, mimo przedłużającej się nieobecności mojej.

Jest tak: me jedyne cokolwiek widzące oko zbuntowało się i odmówiło współpracy. Nie ostatecznie, ale na tyle wrednie, że muszę od nowa nauczyć się czytać i pisać z tym, co mi przed nim powiewa. Otóż, Drodzy Moi, dopadła mnie starcza przypadłość. Starcza, bo dotyka najczęściej osoby, w dziewiątą dekadę życia wkraczające. Pomyliła się i mnie łupnęła gwałtowanie. I nie będzie lepiej. Oby nie było gorzej.

Nie odchodźcie stąd. Ja tu przyjdę. Wrócę. I będę pojawiać się tak często, jak mi oko pozwoli. Z pewnością nie będzie już ciszy tak głębokiej jak w tygodniach minionych.

Zbieram się. Dźwigam. W garść biorę. Nie jestem już recenzentką Wydawnictwa ZNAK, bo byłabym recenzentką zawodną. Jestem recenzentką przygodną.

Pięknej wiosny Wam życzę.

Eudaimonia

czwartek, 2 kwietnia 2015

JODI PICOULT "KARUZELA UCZUĆ"





Ta historia może zmrozić krew, może zawirować w żyłach jak niszczycielski orkan. Ta historia może się zdarzyć każdego dnia, każdemu z nas. Każdemu rodzicowi. Emocje napinają się jak struny. Powieść, dzięki prawdopodobieństwu historii, dzieje się w nas.

Sąsiedzka sielanka. Przyjaźń między rodzicami, miłość między nastoletnimi dziećmi. A nagle śmierć. Zadana czy wybrana? I podejrzany. Ten, który miał kochać. Który kochał. Chronić miał, nie ochronił?

Gus i James, rodzice Chrisa. Melanie i Michael, rodzice Emily. Rozsypane puzzle, niemożliwe do ponownego ułożenia. Jak zrozumieć, że twoje dziecko wybrało śmierć? Jak pojąć, że dziecko, które zdawało się być szczęśliwe, nie życia pragnęło, lecz śmierci? Jak uwierzyć, że przyszłość, którą planowałeś dla dziecka, nie nastąpi? Jak unieść, że dziecko zabrało ze sobą nie tylko siebie, ale i drugie, ledwie kiełkujące, życie? I co teraz? Kto zawinił?

A jeśli nikt nie zawinił? Jodi Picoult akcentuje wewnętrzny krajobraz doznań Emily. Jej melancholię. Jej cierpienie. Przenikliwie portretuje sytuację graniczną, w której centralnym punktem staje się pragnienie niebytu. Choroba na śmierć. Ta, którą tak dobrze znali moderniści. I z której nikt ich nie leczył. Poza sztuką może. Czasami. Emily też próbuje się ratować. I także wybiera sztukę. Bo miłość nie dźwiga. Miłość, zwłaszcza ta spełniona, paradoksalnie, potęguje autodestruktywność. A Emily spełniona być nie może. Pragnienie nieistnienia rośnie wraz z poczuciem seksualnego rozwarstwienia, z przeczuciem, że to nie Chris mógłby być jej dopełnieniem. Nie mężczyzna. Emily w wyobraźni układa siebie obok ciał kobiecych. Gubi się. Chciałaby zrealizować marzenia rodziców i marzenia Chrisa. Ale czyniąc to, pogrzebałaby siebie. Nie udźwignie tego. Życie, powołane i rosnące pod jej sercem, pieczętuje jej klęskę. Emily sama jest przecież tylko dzieckiem. Zbyt wcześnie dojrzałym, zbyt głęboko czującym. Ucieknie w śmierć za wszelką cenę. Nie widzi innej drogi. Nie udźwignie miłości Chrisa, nie uniesie zawodu, który sprawiłaby rodzicom, wybierając kierunek odmienny od tego, który dla niej wybrali. I nie udźwignie samej siebie. Jeszcze przez chwilę się miota, ale broń już wymierzona. Strzał już pada. Kto nacisnął spust?

Chris. Ten, któremu zawierzono. Ten, który wedle rodziców Emily zdradził. Ten, który rzekomo zabił. Morderca. Chris, który najpierw zmagał się z cierpieniem ukochanej dziewczyny. Wspierał ją, otaczał kokonem troski, nieustannego czuwania. Potem musiał się zmierzyć nie tylko z jej stratą. Musiał pożegnać dziecko, o którego poczęciu nie wiedział. Wstrząśnięty, niepogodzony, zakleszczony pomiędzy miłością, goryczą i gniewem. W areszcie. Podczas kolejnych przesłuchań. Rozmów z adwokatem. Pomiędzy nagłą wrogością matki Emily a bezradnością własnej. Zaszczuty. Opuszczony przez ojca, nagle w ojcu Emily znajduje sojusznika. Michael nie wierzy w jego winę. Czy słusznie?

Rozbite relacje dwóch rodzin. Ekstremalna sytuacja oświetla prawdę o przyjaźni. O jej iluzoryczności. Pęka więź. Tak łatwo uwierzyć w winę tego, któremu się ufało? Tak łatwo oślepnąć? Wybrać najprostsze rozwiązanie? Okaleczyć siebie i wszystkich wokół? Takie jest wyjście Melanie. I takie samo Jamesa. Gus walczy. Michael myśli. Poza czuciem, które zniekształca obraz. Myśląc, nie może się zgodzić na łatwo przyjęty fakt winy Chrisa. Myślenie zbliży go do Gus. Po jednej stronie barykady. Po stronie prawdy. Po stronie Chrisa i Emily. Przez chwilę razem.

W tej powieści nikt nie jest szczęśliwy. Nikt nie jest spokojny. Nikt nie jest wewnętrznie uładzony. Wszyscy tkwią w szczelinach rzeczywistości. Wszyscy nad przepaścią, na samym krańcu urwiska. Tylko Emily na jej dnie. Smutny i zmęczony jest Jordan, adwokat Chrisa. Skuteczny w swych zawodowych działaniach, ale walczy pełznąc, bo życie prywatne zwala go z nóg. Nieułożone relacje z synem. Bałagan w domu, w sercu, w głowie. W tym rozgardiaszu przerasta go jedynie prokurator Barrie Delanay. Drapieżna, zgnębiona, zamknięta w klatce nieprzetrawionych kompleksów i niszczących emocji.

Wszyscy walczą. Czy wiedzą o co?