poniedziałek, 18 stycznia 2016

TOMASZ KOWALCZYK  "MASZYNOPIS Z KAWONU"





 Kiedy pisarz świadomie wybiera styl opowieści w najmniejszym stopniu nieprzystający do języka epoki, w której przyszło mu tworzyć; kiedy się pisarz decyduje czerpać z literackich źródeł, o których większość czytelników nie pamięta, ani też pamiętać nie chce; kiedy pisarz trwa w swym wyborze, bo gdyby obrał inną drogę, samego siebie musiałby zdradzić i samemu sobie paskudnie się sprzeniewierzyć; kiedy tak się dzieje, na żaden top czytelniczy pisarz liczyć nie może, bo szanse jego w języku są pogrzebane. Taki pisarz dla wąskiego kręgu tworzy. Dla wąskiego bardzo. Jednak ci, którym starczy odwagi, by zmierzyć się z jego dziełem, niemodnym, niełatwym, wymagającym uważności, nagrody pięknej spodziewać się mogą. A nawet, jeśli polegną, jeśli ich język przebogaty zmoże, jeśli tropy zgubią, przegrani z tej lektury nie wyjdą. Może skonsternowani, może zdumieni, że dwudziestokilkuletnie pióro taki popis dało. A owszem, zdarzają się jeszcze takie pióra, u zarania swych dziejów nad wiek dojrzałe.

     "Maszynopis z Kawonu" brzmi echem literackich głosów europejskiego modernizmu i polskiego Międzywojnia. Szepczą w nim Antoni Lange, Tadeusz Miciński, Guy de Maupassant, Stanisław Przybyszewski, Bolesław Leśmian. Z tych szeptów wzbija się barokowy przepych. Uwznioślony logos. I żadnej dosłowności. Toteż lektura może zmęczyć. W labiryncie lingwistycznej ekwilibrystyki poszukiwanie znaczeń nie jest zadaniem łatwym. Ornamentyka zaburza czytelność, ale w kontekście treści symplifikacja języka nie miałaby żądnego zastosowania.

     Bohater powieści, głęboko zanurzony w wewnętrzny wszechświat, zafascynowany autoanalizą i uwikłany w nią, coraz silniej rozmija się z dookolną rzeczywistością. I - paradoksalnie - doświadcza jej tym głębiej, im mocniej zakleszcza się w kokonie własnych, niezwiązanych z nią doznań. Staje się najczulszą membraną świata, przed którym za wszelką cenę chce uciec. Wszystko go dotyka i wszystko boli. Kształty chmur, zapach wzrastających drzew, ryk samochodów. Ratuje go muzyka. Układa się w jej rytm, spowalnia, izoluje. Muzyka stąpa w nim, on kroczy jej śladem. Celebruje sztukę w każdym kroku w głąb świata, będącego dlań miejscem tyleż zachwycającym, ile groźnym.

      "Dostrzegamy puste butelki po środkach czystości, plastikowe worki usmarowane zgnilizną, nie cenimy ludzi". Ta diagnoza kondycji współczesnego człowieka dotyczy także bohatera, którego liczba znajomych osiągnęła "minus jeden". Ten brak zakorzenienia w świecie Innego uwiera. A dostroić się nie da. Nie da się wypatroszyć siebie z idiosynkrazji, z uporczywego odium. Nie da się wstać, iść, dojść, rozmawiać, bratać się. Jakże się bratać, skoro w dialogu stać bohatera jedynie na nonszalancką górnolotność? Ale można zostać. I pić. Zalać alkoholem nieadekwatność i gorycz. Zaczytać arystokratami ducha. Zasłuchać. Ha! Żeby zostać, trzeba mieć co pić. Więc dobrze, pójdzie. Po wino. Przez kolejne dysonanse. Bo mierzi go powszechny konsumpcjonizm, ale intryguje na tyle, że po swoje wino udaje się nie do najbliższego sklepiku monopolowego, lecz do supermarketu. Poobserwować. Podgrzać wewnętrzne przekonanie o swej wyższości nad niewolnikami materii.

      W winnych oparach snują się somnambuliczne podróże, oniryczne wizje wpisane w strumień świadomości. Czytelne dla tych, którzy z bohaterem odnajdą duchowe pokrewieństwo. W pozawerbalnym cieniu odkryją semantyczne kody, Odnosi się wrażenie, że ta powieść pisała się sama. Palce młodego pisarza były jedynie podległymi dziełu narzędziami. Zatem do pierwotnych skojarzeń dodajmy jeszcze Prousta. Kto się kocha w "W poszukiwaniu straconego czasu", zachwyci się "Maszynopisem z Kawonu".

     Bohater "Maszynopisu" kpi sobie z -izmów. Z radykalizmu i z liberalizmu, z rasizmu i z abolicjonizmu. Kpi z wszelkich ideologii. Wolnościowe, opresyjne, wszystkie umieszcza w jednym tyglu, prześmiewczo, szyderczo i drwiąco. Wszystkie są dla niego jednakowo zniewalające. Pragnie świata bez -izmów. Świata wyzwolonego z ram, niespętanego wyborem, którego trzeba dokonać natychmiast, aby potwierdzić swoją wolność.
      Równie obca jest mu współczesna sztuka. Zacumował w artystycznej przeszłości i jedynie tam, kilka epok wstecz, czuje się komfortowo. Brak dopasowania w przestrzeni stricte ludzkiej i obok niej, w przestrzeni sztuki, oddala bohatera nawet od najbliższych. Generuje nienawiść do matki, którą obwinia o swoje niepotrzebne pojawienie się na niemożliwym do zaakceptowania świecie. Brutalistyczne wyobrażenie odbierania matce życia przynosi mu nagłe ukojenie, nadzieję na wyrwanie z objęć wrogiej rzeczywistości.

     Przemieszczenia między jawą i snem. Na jawie zdarzenia intrygujące nie mniej jak we śnie. Zacieranie granic i ich przekraczanie. Swoista gra z czytelnikiem: czy wiesz, po której sferze teraz cię oprowadzam? Czy doznajesz mych narkotycznych majaków, czy idziesz przez manowce rzeczywistości? I czy ja sam potrafię je nazwać? Śni, że gnają za nim troglodyci zbrojni w łańcuchy? Że policja oskarża o posiadanie narkotyków, z lubością, a nawet nieco lubieżnie przeszukuje, a wreszcie, uniewinnionego, ze skruchą odtransportowuje do domu? Śni się, czy się dzieje?
   
     W tym zapętlonym świecie nie brakuje miejsca na miłość. Nazwaną. Imieniem Tosia. Jest miłość i jest erotyzm. Pod piórem Tomasza Kowalczyka oryginalnie i zabawnie erotyzm się objawia. I nie płytko, z pewnością nie płasko. Świat zacicha wokół zakochanych. Kontemplacja libidyczna zbiega się z kontemplacją duchową. Sfera czystej zmysłowości rozgałęzia się w rozgwiezdne wszechświaty tak potrzebnej literaturze świeżości i witalności.

     Los naszego bohatera determinuje ambiwalencja. To bunt, to rezygnacja, wszakże z przewagą imperatywu, by rzucać się na barykady dookolności i dosłowności. Dlatego buntownik wygrywa. I pewnie z tego samego powodu przegrać musi człowiek. Człowieka, w jego wiecznym rozdarciu dopada agorafobia. Wielokierunkowy strach. Przed przestrzenią wszędzie i przed zanikaniem przestrzeni nigdzie; przed bezpieczeństwem i przed groźbą, przed kobiecością w jej pięknie i okrucieństwie, przed żądzą życia i abnegacją. Przed działaniem i przed zaniechaniem. Ten strach implikuje tęsknotę do wolności w sobie i wobec siebie. Do wolności aktywnej w coraz bardziej niezrozumiałym i wrogim świecie.

      Kawon to wewnętrzny azyl, w którym miłość ma szansę się spełnić, a wolność ma szansę zaistnieć. Miejsce, w którym bohater - artysta dotyka prawdy o sobie, wbrew szczelinom rzeczywistości, w które ciągle wpada. Wbrew brakowi adekwatności z innymi ludźmi, którzy są coraz bardziej INNI.
      Ale jest Kawon także miejscem zupełnie nieoczekiwanym. Zewnętrznym. Tym, gdzie Artysta, jako Niedostosowany ma otrzymać farmakologiczny klucz do Normalności. Klucz do więzienia. Jest zatem Kawon wyzwoleniem i opresją. Iluzją i rzeczywistością. Najistotniejsze: jest Wyborem. Między dźwiękami, obrazami, tęsknotami. W powodzi słów. Tonięcie. Zatapianie. Siebie. Innych. Bez odwrotu.

Czy masz odwagę zmierzyć się z własnym Kawonem?

 
***ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ AUTOROWI***



1 komentarz:

  1. Powracasz i to z przytupem:) Miło było znaleźć Cię znowu w formie:)

    OdpowiedzUsuń