środa, 11 marca 2015

JADWIGA KORCZAKOWSKA "BUŁECZKA"


                           -  dla Marzeny Bens -

„Bułeczka” otula mnie szczelnie pledem czułości. Darzę ją szczególnym sentymentem. Z radością obserwuję, że i dla mojej trzyipółletniej Córki, stała się ta historia ważnym wydarzeniem, a jej bohaterka pięknym dziecięcym wzorem.

Ostrzegano mnie, że dla współczesnego dziecka powieść Jadwigi Korczakowskiej będzie trudna do przyjęcia nie tylko ze względu na tło obyczajowe, ale przede wszystkim z uwagi na archaizmy i anachronizmy językowe. Nie przyjęłam tego argumentu do wiadomości i był to krok nader rozsądny. Dziecko nie wie, nie rozumie, pyta. Rodzic po to jest, by odpowiedział, opowiedział, rozwiał wątpliwości. A książki takie jak ta, stworzone przed kilkoma dekadami, znakomicie ilustrują minione epoki, przybliżając dzieciom obecnej doby egzotykę realiów, w których dorastali ich rodzice i dziadkowie. Przecież i dla mnie, kobiety czterdziestoletniej plus, kałamarze i wieczne pióra są elementem historii kultury, nie zaś rysem własnej biografii. Czy to jednak oznacza, że mam zignorować literaturę powstałą przed moimi narodzinami? Zwłaszcza, gdy jest to literatura najwyższej próby?

Jadwiga Korczakowska koncentruje swoją opowieść wokół prymarnych wartości: miłości, przyjaźni, prawości. Cóż znaczy prawość dla współczesnego dziecka? No właśnie. Odpowiadamy za to, by nasze dzieci wzrastały w kręgu wartości. „Bułeczka” może w tym znakomicie dopomóc.

W Jeleniej Górze mieszka Wandzia. Kapryśnica, grymaśnica, rozbestwiona do granic. Takie pierwsze wrażenie. Jakże mylne! Dziewczynka, krucha, hodowana (nie wychowywana) pod kloszem, najdalej od niepogody, najdalej od świata poza bezpiecznym kokonem domu. Bez ojca, który całe dnie spędza w hucie. Bez matki, która w dalekim Koszalinie poświęca się teatrowi. Z gospodynią jedynie, z Małgorzatą, dla której jest kurczątkiem do wychuchania. Wychowywać nie ma jej ani kto, ani tym bardziej kiedy. Ojciec wbiega i wybiega, matka niedostępna, gospodyni zabiegana. Dziecko pozbawione towarzystwa innych dzieci, skazane na samotność swego pokoju, z niemymi zabawkami, z niemą lalką Zuzanną, wyrasta na nieczułą, niewrażliwą, roszczeniową osobę. Kto ma ją wprowadzić w świat empatii? Kto ma ją uczyć altruizmu? Kto ma ją uczyć żyć, jeśli nikogo przy niej nie ma? A na pewno nikogo nie ma z nią. I kiedy to sobie uświadomimy, portret Wandzi zmienia się diametralnie: widzimy jej smutek, jej alienację, jej gorycz porzuconego, odtrąconego dziecka. Bo Wandzia, w pustce samotnych godzin widzi, że ojciec pracuje ponad miarę, a mama nie wraca do niej, mama wybiera swój teatr i ten teatr jest dla niej jedyną wartością. Nie Dziunia.

A wtedy pojawia się Bułeczka. Bronia. Sierota, przygarnięta przez ojca Wandzi. Babcia, która Bułeczką się opiekowała wojaż do syna sobie zaplanowała i nie pozostawiła nikomu wyboru. Bronia wylądowała w domu Dziuni, a Dziunia zachwiała się pod tym ciosem. Bo jak to? Jest czas dla obcej dziewczynki, a dla rodzonej córki go zabrakło? Trzeba tygodni, aby pojęła, że uległa iluzji. Bo ten czas miała mieć ona i Małgorzata, nie ojciec.

Bronia, dziecko niepojętego wewnętrznego blasku i siły. Empatyczna, pomocna, czuła dziewczynka, której też nie jest łatwo zaadaptować się w nowej rzeczywistości. Bronia gada. Gada bez tchu. Zagaduje własne obawy, zachwyca się światem, zachwyca ludźmi. Uosabia idee przyjaźni i miłości. I przebaczenia. Łatwo jej wybaczać, gdy jest tak ufna, tak pełna dobrych myśli. Bronia chłonie nowy dom, chce się zaprzyjaźnić z Wandzią, pomóc Gosi, obłaskawić sąsiedzkiego syna, wybitnie łobuzowatego Karola. Bronię wszystko cieszy. Nie zraża jej nastroszona Dziunia, która ani jej nie oczekiwała, ani jej nie chce.  Bułeczka potrafi znaleźć drogę do najeżonego nieufnością serca Wandzi. Ma potężną broń: zna baśnie i potrafi je opowiadać. Świat baśni roztopi chłód Wandeczki. Z dnia na dzień obca dziewczynka bliższa jej będzie i do życia niezbędna.

Są też ciernie. Ciernie tak ostre, że Bułeczka uciekanie. Do przyjaciela poznanego w podróży. Ucieknie po mądrość, wróci silniejsza. I po to, by zobaczyć, jak jej czystość i serdeczność, jej wszędobylskość i gadatliwość są niezastąpione. Że nie jest już obcą dziewczynką. Jest Siostrą.

I są w tej opowieści chwile prawdziwej grozy. Takie, które mamę Wandzi zmuszą do powrotu. Takie, które wstrząsną życiem całej rodziny. A obok ocean ciepłego humoru. A obok atmosfera taka, jakby się w szklance lemoniady pływało. Człowiek otwiera ramiona i przygarnia ten piękny, dobry, szczery świat. Bułeczkę. I Wandzię. I pragnie, żeby jego dziecko szło szlakiem Bułeczki i nigdy nie czuło się tak osamotnione, jak Wandzia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz