poniedziałek, 9 marca 2015

KATARZYNA GROCHOLA "OSOBOWOŚĆ ĆMY"



Proszę mi łaskawie powiedzieć, jak zobiektywizować wypowiedź o książce, którą przepasało się wieńcem laurowym i umościło pomiędzy myślami a czuciem? Jak bez patosu, bez egzaltowanych sformułowań, bez ochów przedstawić rzetelny katalog atrybutów doskonałej powieści obyczajowej? Nie mam pojęcia i chylę czoła przed każdym, kto to potrafi.

„Osobowość ćmy” jest świadectwem dojrzałości pisarskiej Katarzyny Grocholi. Powieść, którą czyta się na wdechu, choć nie ma lekkości piórka ani lukrowanej zawartości. Jest przyjemna, ale to specyficzna przyjemność smakowania owocu, którego miąższ skrywa słodycz spełnienia i gorycz tęsknoty albo samotności, albo strachu.

Katarzyna Grochola potrafi przytulić rzeczywistość we wszystkich jej przyjaznych i wrogich odcieniach. Przygarnia ją, rozgryza i nazywa. Zawsze właściwym imieniem. Sugestywnie opowiada o buncie ciała w chorobie. Potrafi dookreślić samotność, izolację na życzenie i alienację z odrzucenia. Odkrywa kształty miłości i kontury melancholii. Prowadzi krętymi ścieżkami trudnych relacji między najbliższymi osobami, które przez nieostrożność stały się sobie najdalsze. Jest w tym wszystkim zachwycająca czytelnika wewnętrzna szczerość. Jest odwaga. Kurtyna podniesiona wysoko, obnażony każdy detal opowiadanych zdarzeń, każdy zakręt, każde załamanie. Plisy rzeczywistości muszą się najpierw mocno zmarszczyć, aby miały szansę na trwałe wygładzenie.

Nie zdradzę imion bohaterów tej opowieści, bo odebrałabym radość z ich poznawania.

Przyjaźnią się. Jest ich ośmioro.

Pierwszy pnie się na szczyty kariery, ale spada z życiowej góry. Nie ma odwagi podnieść kamienia i ponownie go wtoczyć. Wiele czasu, wiele zdarzeń dzieli go od chwili, w której jednak wyciągnie rękę i podejmie ryzyko. Przez miłość. Dla miłości. Lecz czy znajdzie wzajemność?

Druga. Najmłodsza. Ledwie opierzone pisklę. Znarowione, rozbrykane. Maski z włosów. Pod maskami nagość. Samotność. Strach. Walka z demonem, który przychodzi po każdego. Po niektórych przed czasem. Czy zdoła podjąć walkę? Czy znajdzie w sobie siłę, by powiedzieć „kocham” temu, komu powinna powiedzieć o tym dawno i wypowiedzieć ostateczną wojnę temu, który w samotne noce każe jej patrzeć na ćmy odbijające się od rozgrzanych lamp?

Trzecia. Pięknooka. Pięknowłosa. Drobna, elfio krucha. Ślepa na siebie świetlistość. Przeciwko sobie buduje ściany. Oddziela się nimi od miłości, w której nie ma miejsca na żadne kłamstwo. Oczy, w które patrzy są jej pełne, ale dla niej puste. Lustra, w które patrzy nie pokazują prawdy. Ludzie, których słucha złorzeczą w jej uszach, gdy poza jej uszami ofiarowują życzliwość. I zachwyt. Zakłamała siebie tak głęboko, że tylko iluzję bierze za rzeczywistość. Czy zdoła zobaczyć, otworzyć oczy, odczarować oślepłe serce?

Czwarty. Pomiędzy fotografiami a pęczniejącym nieszczęściem zagubionego domu. Domu, który miał być codziennym spełnieniem, a stał się nieustającym strumieniem pretensji i wyimaginowanych zdrad. Czy zdoła odnaleźć drogę w ruinach i zapalić wygaszone światła?

Piąta. Celebruje ciało, jakby była to jej najskuteczniejsza tarcza i jedyny, realny atut. Kiedy w ciele pojawia się zmiana, ze zmianą przychodzi panika. Rozpacz. Świat, jaki był, chwieje się. Strach zagarnia codzienność. Piękno przepadnie? Tak po prostu minie? I co się robi z tym nowym, które zaczyna się panoszyć, jakby było u siebie? A obok jeszcze ten, który pojawia się, umyka, znowu jest, znowu nie. Co z nim? Co teraz?

Szósty. Kocha. Czeka. Obserwuje. Boi się. Niepewny. Odważyłby się, gdyby znak jakiś. Ale znaku nie ma. Czy sam go złowi? Czy mimo braku przyzwolenia opowie miłość tak, by została przyjęta lub jednoznacznie odrzucona?

Siódma. Eteryczna. Długo jej nie było. Wróciła. Żeby się dopasować do relacji z matką, z którą nie potrafi znaleźć wspólnego planu. Walczą ze sobą, zamiast zrozumieć. Wraca na tarczy, z połamanym życiem, z pogruchotanym sercem. A tu matka, w której już matki nie umie dostrzec. Łatwiej widzieć wroga. A wtedy miłość inna ją dopada. I w tej miłości mur między nią a matką coraz grubszy. Czy coś go skruszy? Czy spotkają się dwie miłości, żeby pojednać?

Ósmy. Szuka. Czeka. Maluje portrety wyśnionej dziewczyny. Żeby ją wywabić z przestrzeni, żeby ją odnaleźć. Odnajduje. Ale są inni, którzy przeszkodzą, podstawią własne serce, ze źle pojętej troski albo przez nierozwagę. Co wtedy? Jak ich pokonać? Może przyjąć? Może pożegnać? Może uciec? Może…

Powieść pytań. Powieść odpowiedzi. Mądrych odpowiedzi na fundamentalne pytania. Ale ciem tu nie ma. Nikt nie leci do światła, żeby się o nie roztrzaskać. Ćmy Katarzyny Grocholi są specyficzne: odwracają się od światła. Kiedy wracają, pławią się w nim, ale nie płoną. Czy odważą się w nim zacumować? Rozgościć się, odsłonić, zawierzyć?

Lubię wracać do tej historii. Jesteśmy głęboko zaprzyjaźnione. Wracam, gdy zaczynam się odwracać od życia. Kto się odwraca od życia, wita się ze śmiercią. A na to zawsze przyjdzie czas. Najwłaściwszy.






1 komentarz:

  1. Rzeczywiście masz dziś bardzo refleksyjny nastrój. I dobrze.Takie recenzje nie powinny zbyt szybko się kończyć...

    OdpowiedzUsuń