czwartek, 12 marca 2015

MAŁGORZATA MUSIEROWICZ "WNUCZKA DO ORZECHÓW"






O tym, że Jeżycjada powinna być ustawowo narzuconą lekturą nikogo przekonywać nie będę. Już dla Czesława Miłosza było to absolutnie oczywiste i żadnych wątpliwości nie budziło. O tym, że Jeżycjada może uchodzić za Biblię Społeczną, za etyczny kanon pedagogiczny, za nośnik wzorca rodziny dla ponowoczesności także nie trzeba się rozwodzić, bo każdy, kto się z Jeżycjadą zetknął i posiada predyspozycje do rozpoznania jej niepospolitego charakteru, wie o tym doskonale.

Niepokojąco wydłuża się czas oczekiwania na kolejne tomy cyklu. Czyżby Małgorzata Musierowicz była znużona sagą rodu Borejków? Czyżby pustką powiało w Sezamie pomysłów? Przecież tyle furtek pootwierała, tyle niedopowiedzianych zdarzeń, tyle – Ingarden byłby zachwycony! – miejsc niedookreślenia? I cóż? Zamierza zbiec, zostawić głodnych jeżycjadomoanów?

Nie zgadzam się! Pani Małgorzato! Nie zgadzam się! Zrzucam skórę dojrzałej niewiasty i tupię obiema dziewczęcymi nóżkami. Jeżycjada ma trwać! W poetyckim niebie Stanisław Barańczak czeka na jej następne odsłony. Z Miłoszem. Nie godzi się kazać IM czekać.

Wiem, że się naród czytelniczy okrutnie na „Wnuczkę do orzechów” zjeżył. Nie uwiodła, nie oczarowała narodu. Mnie owszem. Mnie bardzo.

„Wnuczka do orzechów” wprowadza do Borejkowskiego kręgu nowe osoby. Osoby wielce interesujące. Persony psychologicznie złożone i w swej swoistości ciekawe. Dorota – tytułowa wnuczka – oraz dwie jej urokliwe babcie niespodzianie i bez udziału jakichkolwiek intencji oraz tym bardziej woli zamieszają w kotle codzienności jak rasowe leśne wiedźmy. A wszystko przez narowistą Idę. Idę, która nawet jako kobieta pięćdziesięcioletnia nie pożegnała temperamentu źrebaka. Idę, która będąc poważną i poważaną panią doktor, poza murami klinik i szpitali oraz uniwersytetów i akademii nie zamierza dorastać. Ida przez wypadek i upadek – czy może raczej dzięki onym? – trafia do domu Dorotki. Za Idą trafia Józef. Za Józefem trafia Ignaś. Ignaś na zawsze pozostanie „miągwą”, o to możemy być spokojni. Doświadczenia życiowe uczą Ignasia na krótko i nigdy rzetelnie. Odklejony od rzeczywistości, pływa w intelektualnej magmie i niewiele jest w stanie dostrzec poza jej odmętem. Kiedy horyzont się wyłania zasłaniają go kolejne lektury, kolejne autorytety. Nauczony jak myśleć, nie został wprowadzony w żywą tkankę egzystencji i w tej tkance zawsze błądzi. Błądzenie jest niejako jego naturą. I powiem to głośno, głośno to napiszę: NIE LUBIĘ IGNASIA. Wkurza mnie. Wkurza mnie literaturoznawczo, czytelniczo i twórczo. Boję się o niego. Że się w końcu naprawdę zagubi. Że go Józef tym razem nie uratuje. Ani nikt inny.

Józef. Podobno Dorotka miała być główną heroiną powieści. Nie dla mnie. Najmocniej przepraszam. Kiedy pojawia się Józef, spadają mi okulary. Nie potrzebuję żadnego wspomagania. Józef jest moją literacką miłością. Czytam, że jest i wiem, że wszystko się wyprostuje. Że supły zostaną rozplątane. Że świat zmierza we właściwym kierunku. Józef to opoka. Rzetelność. Józef to mocne ramię. Był taki od niemowlęctwa. Dacie wiarę? Ale tak było. Solidna konstrukcja. Niezłomna. I uszyta na miarę Doroty. Odbijają się w sobie. Duchowe i charakterologiczne powinowactwa. Oboje muszą mierzyć się z rozbrykaniem Idy i fajtłapowatością Ignasia. Który to Ignaś nigdy i dla nikogo nie będzie Ignacym. Nie w codzienności. W bibliotece, którą nosi w głowie i po kieszeniach może sobie być nawet Panem Ignacym. W życiu do sędziwego wieku pozostanie Ignasiem. Chyba, że mu Autorka jakie galaktyczne trzęsienie ziemi wyrychtuje…

Czy się Dorota i Józef odnajdą? Czy się w tym szaleństwie zdarzeń, co to same nie wiedzą, w którą stronę pędzić, połapią i rozpoznają?

Zobaczcie. Ale zanim, zatrzymajcie się jeszcze w domu Pulpecji i Floriana. Są tu wszyscy. Cały – niemal cały – klan Borejków z przyległościami. I co teraz? Do kogo się przytulić? Pulpecja jak zawsze duża, coraz większa i coraz cieplejsza. I nikt nie wyrzeka na jej tuszę, że się kulinarnie upiornie prowadzi, że zaniedbana, że po prostu tłusta. Pulpecja jest, jaka być lubi, a że jest kochana, może nie mieć żadnych kantów. Ani żadnych kompleksów. Przytulam się do Pulpecji. Teraz Florian. Florian jest mądry. Florian ma serce tam, gdzie mieć powinien. Słyszę jego bicie. Koi. Natalia zawsze wiotka i krucha, świetlista. Wejdę w tę świetlistość, w tę niemilknącą poezję. Robrojek jak skała. Oprę się na jego ramieniu. Tata Borejko i jego kubek z krasnalkiem oraz książka założona słonym paluszkiem. Tata to dom. Tata to głód literacki. Podejrzę, co czyta. Plutarcha? Senekę? I Mama Borejko. Mama, która jak tytanowa agrafka wszystkich spina. Nierozerwalnie. Poproszę o przyjęcie do rodziny. Wiem, że nie odmówi.

Na werandzie u Pulpecji wszyscy jesteśmy w Domu.

2 komentarze:

  1. Moja koleżanka jest wielką fanką Musierowicz. Ja natomiast niekoniecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest zawsze kwestia indywidualna: literackie smaki.

      Usuń