piątek, 27 marca 2015

ŻANNA SŁONIOWSKA "DOM Z WITRAŻEM"

Oto powieść tryumfatorka w konkursie zorganizowanym przez wydawnictwo ZNAK Literanova. Powieść, która pokonała tysiąc rywalek. Pokonałaby i milion.

Żanna Słoniowska snuje swą opowieść o Lwowie, miłości i sztuce z koronkową subtelnością, z czułą miłością do żywiołu słowa. Splata warkocz zdarzeń nostalgią. W tęsknej pieśni czasu i kruchej mozaiki tytułowego witraża. Powieść dzwoni jak dumki ukraińskie, śpiewane świetlistym głosem Anny German. Pobrzmiewa w niej echo lwowskich tęsknot Mariana Hemara i widać ślady mistrzów rosyjskiej prozy. Pachnie Dostojewskim, Tołstojem, Gorkim. Pachnie albo dźwięczy. I nie da się czytać tej książki pospiesznie. Jest jak spacer plażą w zmieniających się porach roku. W słonecznym brzasku i w poświście burzy. Spacer powolny, mimo upału, mimo błyskawic. Tylko emocje podczas lektury przelewają się kaskadami, z rykiem. Taranują.

W domu z witrażem mieszka historia. Historia Lwowa, Ukrainy i trudnych relacji między kobietami czterech pokoleń. Witraż rodzinny trzeszczy, rozpada się, skleja na nowo. Nie będzie mandalą, nie dopasują się do siebie konstruujące go żywioły. Jego czas się kurczy. Mówił, że jest Lwowem. Mówił, że jest Ukrainą. Życiem. Był sercem kamienicy. Był świadkiem miłości. Pod nim uczucia się rodziły, umierały i wracały. Az do chwili, kiedy świat czterech kobiet rozpadł się. Los witraża został przesądzony. Zdemontowany, przeniesiony, naprawiony będzie własnym grobem, bo nic z tego, czemu zaświadczał już nie zostało.

Ukraina Żanny Słoniowskiej jest kobietą, Lwów nieodgadnionym mężczyzną. Trzeba go rozpoznać, odtajemniczyć. Szarpany wojnami, pogruchotany od wewnątrz. Każda nacja chce go dla siebie. Ludzie noszą go w sobie, taki zdewastowany, taki dla nikogo, zawsze pomiędzy. Może dlatego Lwów zaczyna protestować. Opadami… balkonów. Kruszy się, jakby pytał, do kogo należy? Do jakiego kraju, do jakiego narodu? Szuka swojej tożsamości. Szukają jej również bohaterki. Miasto kuleje. Kuleją kobiety. I Historia.

Miasto opowiada o zagubionej tożsamości. Indywidualne biografie zamknięte są w witrażu. W pejzażu z drzewem, rosnącym nad jeziorem, u stóp gór. W tym krajobrazie mieszkają cztery żywioły. Cztery uosabiające je kobiety są bohaterkami powieści Żanny Słoniowskiej.

MARIANNA (OGIEŃ).

Marianna jest najważniejsza. Wszystko, co dzieje się pomiędzy kobietami, dzieje się wobec niej. Marianna wybiera własną drogę. Najpierw drogę sztuki, potem walki. Dziecko się zjawia, mężczyźni bywają. Dla Marianny celem i sensem oraz jedyną miłością jest Ukraina. Dla Ukrainy walczy i dla niej ginie. Przyodziewa ją pośmiertnie skrwawiona flaga, splamione „niebo i kłosy”.
    Marianna wbiega w życie innych jak pożoga, zostawia głębokie ślady, ale w żadnym sercu nie cumuje. Ojciec jej córki był jak mgnienie, jak sen. Jak poezja, która ich połączyła. Rozpłynął się, pozostawiając pamiątkę w jej łonie. A potem Mikołaj. Spotkania w jego pracowni. Ona zawsze w półnucie. Bo zaraz trzeba biec. Bo trzeba walczyć. Mezzosopranem. Nigdy milczeniem. Mikołaj jest bezradny wobec jej niezłomnej woli i bezradny pozostanie. Tak jak Prababka, której tyranię Marianna przełamała, wybierając sztukę. Tak, jak Córka, która w dni bez matki otula się jej zapachem. Wchodzi do jej łóżka, układa się w jej pościeli, do jej snów przenika, wtula w prześcieradła, jak w mit obecności.
     Marianna wymknęła się wszystkim. Mikołaj, nie mogąc zatrzymać jej za życia, składa hołd pośmiertny. Płaskorzeźbą honoruje. A obok żona. A obok córka Marianny. Żadna nie znaczy ani tyle, ile powinna, ani tyle, ile by mogła. Istotna jest tylko Marianna.

STANISŁAWA (POWIETRZE).

Prababka. Jest jak zefir i orkan w jednym ciele. Potrafi ocalić. Potrafi zniszczyć. Zamyka drzwi w od lat ustalonym porządku, rytualnie. Chroni się w iluzji bezpieczeństwa, odkąd jej męża wywieziono na Sybir. Poddaje się dopiero w dniu śmierci Marianny, jakby mówiła: „Więcej nie możecie mi odebrać”. 
    Stanisława zazdrości Mariannie. Odwagi. Siły charakteru. Tego, że w sztuce poszła drogą, która jej była przeznaczona. Mezzosopran Marianny trafił do opery, Stanisławy zatrzymał się w chórze. Muzyka ma dla niej smak nieszczęścia. W chórze poznała przyszłego męża. Splotły się ich głosy. Na zbyt krótko. Potem dźwięki muzyki mogły już tylko boleć.
     Bolała muzyka i bolało serce. Każda miłość wiodła Stanisławę do rozpaczy. Był niemiecki jeniec wojenny, który oddawał cześć jej ciału, ale uczucia pozostawiał przed progiem mieszkania. Był Aleksander, kierownik lwowskiej orkiestry garnizonowej, którego podarowała własnej córce. Za przyjęcie tego swoistego podarunku mściła się na obojgu długo i skutecznie.
     Prababka żyje niejako poza nawiasem rodziny, choć pozostaje w tym samym domu. Może tylko złorzeczyć, albo mówić o Bogu. Po polsku. Czy Jezus, opowiadany po polsku, autentyczniej cierpi?
     Jedyną osobą, która chce słuchać Stanisławy jest prawnuczka. Prawnuczka, która przemyka do niej ukradkiem, pod nieobecność Marianny. Prawnuczka, która chce wiedzieć, znać, zrozumieć emocjonalny huragan dziejący się pomiędzy pozostałymi kobietami. Tyle, że Stanisława woli się modlić. Albo przeklinać. Albo milczeć. Zamyka się w niepogodzeniu, goryczy, niespełnieniu. Tak żyje, tak mija.

ABA (WODA).

Babka. Jest jak rzeka. Płynie, kołuje, nawraca. Gorzkim nurtem. Dźwiga obelgi Stanisławy, niepokorność Marianny, wzrastanie wnuczki. Dźwiga dom ze wszystkimi konfliktami i cyklonami.
     Aba, podobnie jak Stanisława, zazdrości Mariannie, że poszła własną drogą, że nigdy nie opuściła czoła, nie ugięła się pod niczyją wolą. A zwłaszcza, że nie ustąpiła Prababce. Ona nie miała tej odwagi. Chciała zostać malarką, ale uległa matce i skończyła jako lekarka. Teraz maluje na złość, maluje zielonowłosych Chrystusów. Zamalowuje tęsknotę, której nie da się ukoić.
     Aba musi dokonywać trudnych wyborów. Nigdy nie staje po stronie Stanisławy, bo zawdzięcza jej jedynie cierpienie. Wybiera Mariannę. Potem wnuczkę. Przymykanie oka na wizyty dziecka w pokoju Prababki są podarunkiem dla wnuczki. Wyłącznie. Stanisława jest jak żywe świadectwo nieudanego życia Aby. Jak krzyż, na którym od lat krwawią jej uczucia. 
      Pojawienie się Mikołaja, jego powrót do życia kobiet cieszy Abę. Mikołaj jest cieniem przeszłości, dzięki któremu pamięć o Mariannie nabiera intensywnych barw. Ale potem, gdy się Mikołaj nazbyt silnie zakotwicza w życiu wnuczki, Aba tężeje. Aba wie, że takie historie nigdy nie kończą się dobrze. Kochanek, jako legat jest fatalną wróżbą.
      Aba umiera tak, jak żyła. Gwałtownie. Wylew przelewa Abę przez jej własne, postrzępione, okaleczone brzegi. Zostaje tylko wnuczka.

NARRATORKA (ZIEMIA)

Narratorka. Wnuczka. Bezimienna. Jakie mogłaby nosić imię, skoro mieszkają w niej Stanisława, Aba i Marianna? Powtarza ich losy. Ich wszystkich. To wystarczy. Ale jest Ziemią w witrażu. Drzewem jest. Szansą, że się nowe stanie. Dobre czy złe. Inne.
Pod jej sercem bije serce Marianny. Mezzosopranowo. Ani tego dźwięku, ani tej bliskości nie powtórzy w życiu dziewczynki żadna kobieta. Matki są niezastępowalne. Nie chce się z matką rozstawać. Nie chce jej pożegnać. Nie pożegnawszy, nie może odkryć własnej tożsamości. Człowiek bez tożsamości na zawsze pozostaje bezimienny.
    W dniu pogrzebu Marianny, osierocona dziewczynka krwawi w kobiecość. Samotnie. Musi znaleźć gdzieś port, aby tę kobiecość określić. Nie szuka przypadkowej przystani, ale takiej, w której pulsuje serce Marianny. I znajduje. W Mikołaju. Splatają się dzwoneczki mezzosopranu w dwóch porzuconych sercach. Zwłaszcza, że porzuciła je ta sama kobieta.
    Narratorka poznaje z Mikołajem Lwów. Poznaje też własną matkę, zamkniętą w jego pamięci. Jej intymność z Mikołajem dzieje się w tym samym pokoju, w tym samym łóżku, gdzie wcześniej było miejsce Marianny. I nadal jest. Ani ona w Mikołaju, ani Mikołaj w niej nie odnajdzie Marianny. Nie zbudują miłości z postrzępionych, porysowanych, naznaczonych fragmentów witraża. Miłości się nie dziedziczy. A duch Marianny nie przestaje się snuć, nie przestaje zaznaczać swej obecności.
    Głos Marianny wracał Mikołajowi obraz dzieciństwa w karpackiej wiosce. Obrazy jej córki nie mają takiej mocy. I nie ma takiej mocy jej serce. Choć oboje służą sztuce, choć sztuka jest między nimi i w nich, mogą sobie tylko opowiedzieć miasto. Życia nie opowiedzą.
    „(..) należy strzec się ludzi, którzy mają moc zmiany twoich wspomnień”, powiada Narratorka. Mikołaj tego nie uczyni. Portret Marianny pozostał nieskażony. Emanacja jej osobowości już rozkwita w narratorce. W córce. Samotnie. Samotność jest dziedziczna.

Historia zmierza na Majdan. Inkarnacja Marianny idzie na barykady z komórką. Każda epoka ma swój oręż.

***

   Powieść Żanny Słoniowskiej jest zjawiskiem absolutnie oryginalnym. Ustanawia nową jakość, nowe płaszczyzny dla literackiego dyskursu. Warto się w niej zanurzyć.




               
   ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ




1 komentarz: