czwartek, 19 lutego 2015

DEAN KOONTZ "TWOJE SERCE NALEŻY DO MNIE"






Wielbię Koontza. Wielopłaszczyznowo. Za nienaganne kompozycje, oryginalne, przemyślane w każdym detalu fabuły, za wiarygodne rysy postaci, za dopracowany, staranny język, za bogactwo bon motów, za wyzierający z każdej strony szacunek do czytelnika. Nie jest to jednakże uwielbienie bezkrytyczne. Przez jego pryzmat jeszcze boleśniej doskwierają dostrzeżone potknięcia. A gdy potknięciem jest cała książka! O, wpadam w rozpacz. W odmęt wpadam. Nie chcę wybaczyć, gniewam się długo i mszczę okrucieństwem recenzji.

„Twoje serce należy do mnie” to powieść, która świetnie się zapowiadała, dopóki po krótkiej, obiecującej chwili idiotyczny pomysł nie obrócił wniwecz całej radości z lektury. Podziemie transplantologiczne, brutalne i krwawe. Oto, z czym mamy mieć do czynienia. Pytanie, czy chcemy? Takie to nie w stylu Koontza, takie tanie i płytkie, sięganie do sensacji rodem z brukowców. Dzierganie wszechświatowej niemal teorii spiskowej, w świetle której nikt nie jest bezpieczny. Powinniśmy już zacząć budować podziemne fortece i kryć się, zanim pożeracze ciał nas nie dopadną i nie rozszarpią jeszcze żywych, jeszcze ciepłych, czujących. Że bohater krwawej jatki padł ofiarą takiego właśnie transplantologa-kata od początku wiadomo, że się tego nie domyśla, rzecz niepojęta. Kretyn konkursowy, o którym z marszu chciałoby się zapomnieć i nikt, przy jako takim obrocie szarej masy pozostający, dobrze mu nie życzy. Ale powiedzmy, że się postanowiło książkę jednak doczytać. Powiedzmy, że powstrzymaliśmy odruch natychmiastowego jej poszarpania i wrzucenia do najbliższego pieca. Powiedzmy, że brniemy dalej. Dalej jest gorzej. Facet miał mieć przeszczepione serce, a odnosimy coraz silniejsze wrażenie, że przydałby mu się przeszczep mózgu. Głupi był od początku, trudno zatem spodziewać się, że zacznie mądrze działać. Miota się, wikła, wpada pod koła własnej głupoty i pod rozmaite narzędzia w rękach pewnej obłąkanej niewiasty, która za wszelką cenę chce odzyskać swoją-nie swoją własność. A kiedy, niesłychane, facet jednak wychodzi z opresji nieco tylko nadgryziony, finiszujemy tak melodramatycznie, że klękajcie telenowele brazylijskie tudzież kolumbijskie.

Cóżeś nam, Koontzu, uczynił? Wybaczone może będzie, zapomniane nigdy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz