wtorek, 3 lutego 2015

MAŁGORZATA KALICIŃSKA "ZWYCZAJNY FACET"








Niełatwo napisać rzetelną powieść o mężczyźnie, mężczyzną nie będąc. Jeszcze trudniej napisać rzecz wiarygodną. Dać mężczyźnie autentyzm osobowościowy i charakterologiczny. Dać mu historię, w której nie będą mu z dekoltu wyłaziły koronki, a na włosach nie pojawią się papiloty.

Małgorzacie Kalicińskiej udała się ta sztuka. Ba! Opowieść o Wieśku to obyczajowy i psychologiczny majstersztyk. Literacki Parnas. Wieniec laurowy należy się za tę książkę tak bardzo, jak za „Lilkę” należy się banicja dla przywrócenia proporcji i rozbudzenia ambicji. O pozostałych „polilkowych” pozycjach nic nie powiem, bo mam je wszystkie na półce, ale boję się do nich wejść. Stąd powrót do już znanej historii. Stąd i po to jeszcze, aby ten, kto twórczości Autorki trylogii o Rozlewisku nie zna, a zerknął do popełnionej przeze mnie recenzji „Lilki”, nie myślał sobie, że ma do czynienia z podrzędną grafomanką.

„Zwyczajny facet” nie nosi piętna ramoty. Przeciwnie. Jest książką tak znakomicie skonstruowaną i tak gruntownie przemyślaną, że nie przyniósłby wstydu najznamienitszym władcom pióra. Do rzeczy jednak, bo się w zachwycie miotam.

Wiesiek określa siebie mianem „pierdoły”, ale pierdołą nie jest. On tylko kocha. Kocha z intensywnością godną bohatera dziewiętnastowiecznych romansów. Kocha każdą komórką, każdym porem skóry. Kocha pomimo obcasa szpilki swej oblubienicy, coraz mocniej wciśniętego w kark. Wieśkowi z miłości brakuje tlenu, garbi się i znika. Przezroczysty się staje. Najpierw tylko w domu, w którym pełni wszystkie możliwe role. Jest panią i panem domu, głową i szyją codzienności. Zajmuje się dziećmi, zajmuje się rozhuśtaną żoną, zajmuje się pracą. Nie śpi, nie wie, jak wygląda, kim jest, czemu jest i dokąd ten kierat prowadzi. A prowadzi do katastrofy. Przewidzianej. Praca się ulatnia. Wiesiek najpierw próbuje żyć jak dawniej, tylko w obrębie domu i wciąż wypatrując nowej posady. Posady nie ma, a w domu robi się gęsto. Żona Wieśka nie jest ani głupia, ani wredna, ani psychologicznie ślepa. Nie jest też nieczuła. I kocha Wieśka. Mylą się ci, którzy odczytali tę postać inaczej. Żona Wieśka jest skazańcem wewnętrznej konstrukcji. Więźniem borderline, osobowości autodestrukcyjnej, osobowości granicznej, która i dla jej właściciela i dla otoczenia bywa ciężarem nie do udźwignięcia. Problem w tym, że Joanna widzi siebie w krzywym zwierciadle. Nie dostrzega problemu, a zatem nie ma mowy o podjęciu terapii. Żyje między urwiskami, nad przepaścią. Kocha i nienawidzi, uwzniośla żeby strącić. Jest swoim katem, katem relacji z mężem, z dziećmi, z każdym. Wiesiek jest w tę miłość głęboko uwikłany. Uwięziony w niej. Ale nagle przeciera się lustro i mężczyzna dostrzega przykurzoną prawdę. Że nie uratuje ani Joanny, ani małżeństwa, ani nikogo. Że jeśli nie odejdzie, zaniecha samego siebie. Że jeśli odejdzie, chociaż jedno z nich zostanie ocalone.

Najpierw jest azyl na Mazurach. Jest próba odkażenia serca. Jest próba zaleczenia pęknięć, odkrycia siebie poza fałszywym wizerunkiem, w który wtłoczyło Wieśka życie z Joanną. Kiedy ten azyl zawodzi, pojawia się propozycja pracy w Finlandii. Nowy, odległy brzeg. Nowy port. Nowa szansa. Wiesiek odrywa hubę stłamszenia i wiecznej duszności. Odkleja przeszłość. Przypomina sobie własną twarz. Odwija bandaże z serca. Otwiera się na nowe uczucie. W pracy rozwija skrzydła, buduje piękne męskie przyjaźnie, kocha. Ta miłość jest tak inna. Jak oaza, jak świt w górach, jak łagodny zmierzch nad jeziorem. Ta miłość koi. I odkłamuje rzeczywistość jego charakteru. „Pierdoła” został między ścianami mieszkania, które kiedyś było jego jedynym domem. Wrócił Wiesław. Wrócił mężczyzna.

Wiarygodność, z jaką Małgorzata Kalicińska narysowała portret Joanny i piekło intymnych relacji z nią jest niespotykana. Żeby tak precyzyjnie uchwycić grozę specyfiki osobowości granicznej, trzeba wejść z nią w bezpośredni kontakt. W innym wypadku otrzymalibyśmy karykaturę, nie wierną fotografię. A zatem śmiem przypuszczać, że Pisarka podjęła to ryzyko, przeniknęła w głąb borderline. To wielka odwaga. Wiem to na pewno. Z lustra.

Owacje na stojąco. Moja kropka nad „i”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz