poniedziałek, 2 lutego 2015

MAŁGORZATA KALICIŃSKA "LILKA"







Lubię pisarstwo Małgorzaty Kalicińskiej, choć boję się tego typu literatury. Napisanie wartościowej powieści obyczajowej nie jest zadaniem prostym. Napisanie książki obyczajowej, którą dobrze się czyta, która wywołuje refleksje nad rozmaitymi przejawami życia, nad bogactwem jego kolorytu i złożonością otaczającej nas rzeczywistości to wyzwanie. Bo wyzwaniem jest stworzenie powieści obyczajowej, której ani krytyk, ani wymagający czytelnik nie umieści na półce „czytadło” lub nie odtrąci z pogardą, nie wyrzuci, nie zniszczy, nie spopieli.

Lubię pisarstwo Małgorzaty Kalicińskiej sprzed „Lilki”. To, co uwiera w tej książce, to co jest w niej nie do zniesienia i nie do udźwignięcia, można by wybaczyć debiutantce. Dla Autorki kilku utworów, obdarzonych niezaprzeczalnymi cechami „dobrej książki”, to literackie samobójstwo.

„Lilka” nie wnosi do literatury absolutnie żadnej wartości. Pół tysiąca stron bełkotu. Bo tylko bełkot może wyniknąć z próby opisania wszystkich możliwych aspektów życia, wszystkich doświadczeń ludzkiego losu, wszystkich poziomów rzeczywistości. Tam gdzie w orgiastycznym tańcu kotłuje się miłość, śmierć, pożądanie, obojętność, dzieciństwo, dojrzałość, przemoc, więzy i więzi, a nad tym wszystkim unosi się moralizatorski, ciężki i przytłaczający ton narracji, musi dojść do katastrofy.

I dochodzi. Bohaterka (przyrodnia siostra tytułowej), kobieta dojrzała, jest osobą pozbawioną właściwości. Całkowicie immanentna, żyje tak, jak niosą ją wydarzenia codzienności i opinie innych ludzi. Nie wyłamie się, nie odważy na wychylenie głowy ponad tłum. Ma mentalność małej dziewczynki i takie emocje. Buduje płytkie relacje z mężem (już byłym), z synem, z kochankiem, z siostrą, z ojcem, bo aby budować głębokie potrzeba charakteru. Charakteru Marianna nie posiada. Pani redaktor o miałkich, oczywistych, mało inteligentnych i mało spostrzegawczych przemyśleniach, aspirująca do bycia nauczycielką świata. Kobieta, w której dopiero choroba odtrąconej przyrodniej siostry budzi biologiczny, i w gruncie rzeczy prymitywny, przypływ miłości. Niedojrzała pięćdziesięcioletnia smarkula, która nie potrafi uporać się z przeszłością, więc partaczy teraźniejszość. Jej emocje i uczucia są papierowe, płaskie, pozbawione cech autentyczności. Chorobę, odchodzenie i śmierć własnej siostry potrafi przeżywać jedynie w kontekście własnej osoby. Cierpiętnica, dla której poza nią samą nic nie ma znaczenia. Egotyzm wyjaławia Mariannę tak bardzo, że poza nim wszystko jest w niej rozmazane.

Gdzie jest Lilka? Między wierszami się snuje. Blada i od pierwszych napomknień półżywa i już nie z tego świata. Lilki w powieści jest najmniej. Ten brak boli. Nie boli choroba, nie boli śmierć, bo opowieść o nich jest tak rachityczna, kulawa i płytka, tak nierzeczywista, że jedynym głęboko odczuwalnym brakiem jest nieobecność Lilki. Lilka istnieje pozornie i dlatego jej śmierć nie ma żadnego znaczenia.

Toporne są postacie. Toporne są zdarzenia powieściowe. Toporny jest język. Ubogi, nieadekwatny do wieku postaci (kto i gdzie takim językiem prowadzi dialogi?!), okaleczający to, co w egzystencji ludzkiej najważniejsze: samo życie, miłość, namiętność i śmierć. Erotyczne epizody są tak nieudolne, jakby stworzył je sztubak, nie pisarka. Ordynarne, powierzchowne i fatalnie skonstruowane sceny miłosnych porywów budzą niesmak i litość. Litość, bo w świecie literatów aksjomatem jest nietykanie sfery erotycznej, jeśli nie ma się do tego powołania. Nawet wytrawni pisarze wiedzą, że erotyzm jest dziedziną najbardziej grząską i pełną pułapek. Trzeba mieć albo talent albo tupet, by wchodzić na ten chybotliwy most.
„Lilka” rzuca w czytelnika seksualnym śmieciem. Bez finezji. Bez śladu talentu.

Pełen fałszu jest także język, którym Małgorzata Kalicińska opowiada o chorobie i śmierci. I nie chodzi tu o realizm opisów pożeranego przez nowotwór ciała. Realizm może, a nawet powinien zostać. Chodzi o to, jak z pożeranym ciałem radzi sobie umierająca i jak radzi sobie jej opiekunka. Chora jest nierzeczywista, opiekunka tak empatyczna, jak Kuba Rozpruwacz.


Żałuję, że nie mam wrogów. Jawnych. Chętnie ofiarowałabym „Lilkę”. Wyłącznie wrogowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz